Głupi Jasio kontra papierowa edukacja
Z Głupim Jasiem problemy były od samego początku. Miał swoje zdanie i nie wahał się go użyć. Prawdę rzucał ludziom między oczy, jakby to było niewinne kłamstewko, a wiadomo, że ludzie nie zawsze prawdę chcą mieć wprost wyłożoną, niczym boczek na rzeźniczej ladzie. Mieli rodzice Głupiego Jasia wiele z nim zgryzot, posłali go więc w świat, żeby poszukał Wody Życia, która by go uzdrowiła. Rad nie rad wyruszył Głupi Jasio na poszukiwania Wody Życia, która daje życiową mądrość.
Pierwszą przygodą jaka go spotkała, było publiczne przedszkole w pobliskim mieście. Nie spodobało się to przedszkole Głupiemu Jasiowi, bo było w nim głośno i kazano mu robić kolorowanki. Głupi Jasio, jak to miał w zwyczaju, podzielił się swoimi przemyśleniami z paniami przedszkolankami i w ten sposób dowiedział się czegoś ważnego o sobie, a mianowicie, że jest „niegrzeczny”. Schował to słowo za pazuchę i ruszył w dalszą drogę, aby szukać Wody Życia, która miała dać mu mądrość, jak mu mamusia i tatuś przykazali.
Trafił znów Jasio do szkoły publicznej o charakterze masowym. W szkole było nieco ciszej, ale za to trzeba było przez wiele godzin siedzieć nieruchomo na twardym krzesełku, co Głupi Jasio niespecjalnie lubił. Nie lubił także kreślenia szlaczków. Podobało mu się jedynie zbieranie „darów jesieni” w pobliskim parku, bo akurat nastał październik. Jako, że coś niecoś nauki wyniósł Głupi Jasio z przedszkola, przeto starał się nie odzywać za bardzo. Ale im dłużej siedział w ławce, im dłużej kreślił szlaczki – tym częściej jasiowa buzia nie chciała być zamknięta. Pod koniec trzeciej klasy Głupi Jasio dowiedział się o sobie, że jest „niedostosowany” i to słowo także schował za pazuchę. Otrzymał również specjalne „orzeczenie”, w którym nakazano mu udać się do szkoły integracyjnej. Rad nie rad, bardziej nie rad, bo zdążył zżyć się z kolegami, wyruszył Głupi Jasio dalej, aby szukać Wody Życia, która miała dać mu mądrość.
W klasie integracyjnej Głupi Jasio miał do dyspozycji, wraz z dwoma innymi głuptasami i jedną Głupią Joasią, dodatkową panią nauczycielkę. Służyła ona do przypominania, że należy słuchać nauczyciela, który prowadził lekcję. Same z tego były kłopoty, bo Głupi Jasio za nic nie mógł skupić się na lekcjach algebry. Algebra po prostu wcale Głupiemu Jasiowi do głowy nie wchodziła. Nauczycielką algebry była okrutna pani Cosinus, prywatnie zła macocha, która szczególnie upodobała sobie Jasia dręczyć. Wkrótce Głupi Jasio był do tego stopnia zastraszony algebrą, że w ogólności opuścił się w nauce, chociaż pani od przypominania dwoiła się i troiła, aby był pilny. W końcu jednak i ona dała sobie spokój pod naporem głupoty Jasia. Gdyby nie wspólne zabawy z kolegami na przerwach, byłaby się droga Głupiego Jasia skończyła może i tragicznie. Koniec końców udało mu się, mimo trudności, ukończyć szkołę podstawową. Oprócz otrzymania świadectwa, dowiedział się również, że jest „leniem”, które to słowo schował za pazuchę, aby dotrzymało towarzystwa tym wcześniej schowanym. Głupi Jasio uważał, że nigdy nie wiadomo, co może się człowiekowi w życiu przydać.
Na horyzoncie poszukiwań Wody Życia, która miała Jasiowi dać życiową mądrość, zamajaczyło gimnazjum integracyjne, w którym wszystko wyglądało tak samo jak w szkole podstawowej, tylko gorzej. Po gimnazjum było z kolei liceum, po którym Jasiu postanowił szukać Wody Życia na uniwersytecie. Zapisał się więc na studia polonistyczne. U kresu edukacyjnej podróży, lecz nie podróży wcale, jeśli Czytelnik pozwoli, miał Głupi Jasiu pełne kieszenie wiedzy. Od jednego uprzejmego dżentelmena w muszce dowiedział się, że jest „debilem” oraz „idiotą”, natomiast pewna pani w żakiecie poinformowała go z troską, że ma „zaburzenia zachowania i emocji”. To było bardzo długie stwierdzenie i ledwo zmieściło się w jasiowym rękawie.
Wody Życia, która miała uczynić go mądrym, Głupi Jasio jak nie znalazł, tak nie znalazł. Postanowił więc szukać dalej i został nauczycielem w szkole integracyjnej. Całkiem niegłupio wymyślił, że skoro trzeba uczyć niedostosowanych i niegrzecznych leni, skoro nieść trzeba kaganiec oświaty wśród ciemnej masy debili i kretynów i skoro szczytnie jest wyrównywać szanse niedostosowanym społecznie, zaburzonym imbecylom, to on, Głupi Jasio, najlepiej będzie się do tego nadawał.
Podczas studiów naślęczał się nad książkami, ale jak mu powiedziano, była to wiedza mało praktyczna. Zapisał się więc na kurs pedagogiczny w Najwyższej Spośród Szkół Akademii Edukacji Wszelakiej, za który to kurs zapłacił tysiąc sześćset dukatów. Później, już jako nauczyciel, brał udział w niezliczonej ilości szkoleń dla rad pedagogicznych, a także w organizowanych przez ośrodek doskonalenia nauczycieli kurso-konferencjach tematycznych. Zaczęło mu pomału brakować miejsca za pazuchą, ponieważ za udział w każdym takim szkoleniu dostawał pisemne zaświadczenie, nawet jeśli w jego trakcie nie mógł się skupić i z konieczności wypełniał dziennik lekcyjny, tak aby przynajmniej wyglądało, że pilnie notuje.
Piął się Głupi Jasio po szczeblach awansu zawodowego i był dobrym nauczycielem. Starał się traktować uczniów z życzliwością i nauczyć ich czegoś. Pomimo jednak tych kompetencji, nie potrafił poradzić sobie z kolejnymi pokoleniami Głupich Jasiów i Głupich Joaś. Z rozpaczą uświadamiał sobie, że w myślach zaczynał nazywać ich leniami i kretynami. Czuł, że zbliża się dzień, w którym jego usta znów nie posłuchają głowy i popłyną z nich słowa, których tak bardzo nie chciał, aby popłynęły.
Pewnego dnia Głupi Jasio podzielił się rozterkami z kolegą nauczycielem, Sprytnym Zbysiem. Sprytny Zbysiu słuchał i kiwał głową, by na końcu tak odpowiedzieć: „Radzisz sobie świetnie, Jasiu. Nie może być inaczej, ponieważ ktoś mógłby pomyśleć, że te wszystkie kursy i szkolenia, które, przyznasz, system oświaty zapewnił ci nieodpłatnie, były niewiele warte. Poza tym, to by oznaczało, że nie tylko ty sobie nie radzisz, ale może także ja sam albo Bystra Kaśka… Jednym słowem – ciągnął Sprytny Zbysiu – to by oznaczało, że takich, co sobie nie radzą może być więcej. Powiedz, Jasiu, jakby to świadczyło o naszym dyrektorze? Jak by to świadczyło o pani minister oświecenia? Nie pamiętasz, nauka to potęgi klucz! Jak mielibyśmy tę potęgę… skoro sami byśmy sobie nie radzili?”.
Stropił się Głupi Jasio, bo było w słowach kolegi wiele racji. Zapytał więc, co powinien uczynić. „Pracę masz, to się ciesz. Nie wychylaj się, bo w oświacie naszej obowiązuje równość wszystkich, czyli jedziemy na tym samym wózku, a ten co wtyka patyk w szprychy…”, nie dokończył Sprytny Zbysiu, bo nie musiał. Głupi Jasio nie był aż tak głupi, by narażać się dyrektorowi, kolegom, a nawet samej pani minister oświecenia.
Udawał więc Głupi Jasio, że radzi sobie z trudem nauczania i kłopotów w gronie pedagogicznym nie zgłaszał. Buzia na kłódkę, tak jak nauczył się już w przedszkolu. Pewnego ranka, kiedy golił się przed lustrem, zauważył ze zgrozą, że drżą mu wargi. Wiedział, że nadszedł dzień, którego tak się bał. To właśnie dziś miał wreszcie wypowiedzieć wobec ucznia jedno ze słów, które dotąd skrzętnie skrywał za pazuchą.
Zapłakał Głupi Jasio, gdy uświadomił sobie, że w tym świecie nie znajdzie Wody Życia, która daje mądrość. Dlatego jednak, że był Głupim Jasiem natychmiast otarł łzy i uśmiechnął się. Zadecydował, że wobec tego trzeba zmienić świat. Ba, ale od czego zacząć? Wtedy, jak to w baśniach bywa, odezwało się lustro.
Niedawno (18.04.2016) Piotr Pawłowski ze stowarzyszenia Integracja debatował z Januszem Korwin-Mikke, znanym szerszej publiczności jako polityk. Debata, którą można w całości obejrzeć w serwisie niepełnosprawni.pl, została zorganizowana w reakcji na słowa Korwin-Mikkego, który chcąc opisać pewne zjawisko społeczne, nie po raz pierwszy był łaskaw użyć słownictwa powszechnie i od dawna uznawanego za wulgarne i obelżywe. Podczas jednego z wykładów kilka miesięcy temu w Poznaniu Janusz Korwin-Mikke stwierdził między innymi, że „posyłanie idioty do szkoły, to jest katorga dla tego debila”.
W dyskusji Pawłowskiego z Korwinem-Mikke starły się dwa przeciwstawne poglądy, które w uproszczeniu można zdefiniować jako dylemat segregacja kontra integracja. Jako, że oponenci trwali przy swoich stanowiskach debata utrzymała do końca charakter z gruntu polityczny, a więc jałowy. Nic dziwnego, że cała sprawa przeszła w mediach bez większego echa. Może dlatego, że zwykłego człowieka polityka jako taka, interesuje w niewielkim stopniu.
Na dobrą sprawę pan Pawłowski bronił w debacie z Korwin-Mikkem czegoś, co istnieje wyłącznie na papierze. Integracja szkolna, włączanie społeczne to są wzniosłe hasła, które ładnie brzmią w preambułach i strategiach rozwoju, a najpiękniej dźwięczą w ustach tych, którzy na co dzień nie muszą korzystać z dobrodziejstw rodzimego systemu oświaty.
Powszechna edukacja w Polsce jest edukacją papierową. Papier jest jej motorem napędowym, paliwem i efektem końcowym. Papier jest najważniejszy dla każdego uczestnika procesu edukacji.
Dla ucznia najważniejsza jest ocena, dlatego też pieczołowicie zakuwa, ściąga, odpisuje i plagiatuje, byleby tylko mieć dobre świadectwo na koniec roku. Na tym zależy również nauczycielowi, bo przecież dobre papiery uczniów świadczą o dobrej pracy nauczyciela. Dlatego też nauczyciel niestrudzenie przygotowuje ucznia do zdania państwowego egzaminu, który wieńczy każdy szczebel szkolnej katorgi. Jeśli natomiast ktoś sprawia zbyt duże problemy, to wystarczy kilka papierków i delikwent ląduje na indywidualnym nauczaniu, gdzie nikomu już nie przeszkadza.
Poza tym wymaga się od nauczyciela, aby realizował awans zawodowy. To oznacza, że nauczyciel musi skompletować pokaźną teczkę papierów, wśród których poczesne miejsce zajmują rozmaite zaświadczenia, które mają potwierdzać jego kwalifikacje. Jak wyglądają szkolenia rad pedagogicznych wie każdy, kto choć raz w takim uczestniczył lub takowe prowadził. Najważniejsze jednak, że w papierach wszystko się zgadza, a papier jest tym, co najbardziej interesuje tak zwany nadzór pedagogiczny, czyli kuratorium oświaty. Nadzór pedagogiczny trudni się przede wszystkim weryfikacją papierów: jeśli papiery uczniów są w porządku i jeśli papiery nauczycieli są w porządku, to znaczy, że można dyrektorowi placówki wystawić opieczętowany papier zaświadczający o tym, że wszystko jest w porządku. Kurator oświaty z kolei, musi mieć w porządku papiery dotyczące szkolnictwa na podległym mu terenie, ponieważ minister edukacji narodowej oczekuje papierów, które są w porządku. Jeśli wszystko jest w porządku, to wtedy minister może wreszcie pochwalić się w telewizji wskaźnikami i procentami. Obywatele dowiedzą się dzięki temu o wspaniałych sukcesach naszych gimnazjalistów w testach PISA, o jednym z najwyższych w Układzie Słonecznym wskaźniku magistrów na kilometr kwadratowy, a także o tym, że dzieci niepełnosprawne mają w państwowym systemie oświaty zapewnioną wszechstronną, profesjonalną i dostosowaną do ich potrzeb edukację. Tak w każdym razie wynika z papierów, a ten, jak wiadomo, przyjmie wszystko.
Jeśli edukacja jest papierowa, to i sukces edukacyjny musi być papierowy. Jako pracodawca organizuję praktyki studenckie, staże, a także zatrudniam absolwentów psychologii i pedagogiki. Obraz ich wiedzy i kompetencji zawodowych jest zatrważający, a przecież staramy się do naszego zespołu wybierać najlepszych. Bez względu na to gdzie kończyli studia, młodzi ludzie wykazują się obniżoną zdolnością do samodzielnego i logicznego myślenia, posługują się nieprzetworzoną wiedzą. Najsmutniejsze jest to, że nie widzą absolutnie nic złego w kradzieży własności intelektualnej, zwłaszcza mniejszego kalibru. Inteligentni młodzi ludzie z dobrymi papierami mają trudności w dokonaniu analizy i syntezy danych, które sami zebrali. Ludzie, którzy boją się przyznać, że czegoś nie wiedzą i zwyczajnie zapytać – oto obraz sukcesu polskiej papierowej edukacji.
Nie każdy sukces jest papierowy. Ludzie nie byli, nie są i nie będą równi. Rzeczywiste sukcesy odnoszą w realiach polskiej szkoły ci, którzy ten sukces odnieśliby zapewne i bez niej. Uczniowie bardziej zdolni, bardziej inteligentni, bardziej ambitni, wyposażeni w wewnętrzną dyscyplinę. Uczniowie bardziej przebojowi, ładniejsi, silniejsi i bogatsi z urodzenia. Uczniowie tacy również nie mają lekko, ale przynajmniej nie muszą walczyć o życie wzorem tych, którzy mają obiektywnie gorsze możliwości.
Papierowa edukacja nie wyrównuje żadnych szans. Papierowa edukacja pogłębia podziały jednako psując wszystkich uczniów, zarówno tych „lepszych”, jak i „gorszych”, a pomiędzy nimi wielką liczbę różnych, mniej lub bardziej zwyczajnych dzieci. O tego „szarego” ucznia nie upominają się skądinąd organizacje społeczne, a przecież „zwykły” uczeń także potrzebuje wsparcia. Każdy ma unikalne procesy poznawcze, indywidualną inteligencję i emocjonalność. Jeden jest „ścisłowcem”, a drugi „humanistą”. Jeden lepiej radzi sobie z emocjami, a drugi gorzej. Są przecież jeszcze uczniowie z zaburzeniami rozwoju, z ADHD, z łagodnymi formami spektrum autyzmu, którzy nie mają na to papierów w postaci diagnoz i orzeczeń. Mimo to istnieją i przeżywają jak najbardziej poważne trudności. Czy w realiach papierowej edukacji ktokolwiek przejmuje się ich sukcesem edukacyjnym? Ile dramatów odbywa się w „szarej strefie”, której nie opisują papierki? Mówi się o nadciągającym problemie z dziećmi migrantów, a czy ktoś jeszcze pamięta o dzieciach romskich?
Uczestnicy systemu oświaty, w tej liczbie przede wszystkim dzieci, rodzice i nauczyciele nie mają wielkiego wpływu na jego kształt. Tym zajmują się politycy. Jeśli jednak fakt funkcjonowania w papierowej edukacji stanie się usprawiedliwieniem, aby nie podejmować wysiłku zmiany, to wówczas żadna zmiana nie nastąpi. Protesty, petycje i wybory niczego dotąd nie zmieniły i można rozsądnie przyjąć, że nie zmienią. Zresztą, można sobie apelować i dyskutować do woli. Głupi Jasio jutro pójdzie do szkoły, usiądzie w ławce, gdzie te wszystkie akcje społeczne i polityczne przydadzą mu się jak umarłemu kadzidło.
Znam nauczycieli, którzy uczą w fatalnie zarządzanych szkołach, a jednak udaje im się pozostać pedagogami z pasji i powołania. Kiedy nie mogą liczyć na innych, liczą na siebie. Organizują się w nieformalne, często dwu-, trzyosobowe grupy wsparcia i szukają rozwiązania problemu. Popełniają błędy, wyciągają z nich wnioski i próbują nadal. Doskonalą się na własną rękę i za własne pieniądze. Nie poddają się i nie mówią „u nas w szkole to nie przejdzie” albo „ja mam trzydziestu uczniów, nie mogę specjalnie zajmować się jednym”. Zamiast tego zadają pytania i przyznają, że nie wiedzą, że nie radzą sobie, co przecież dla rozsądnego człowieka nie jest hańbą, ale punktem wyjścia do szukania pomysłów. Z całą pewnością takich nauczycieli jest w naszym kraju bardzo wielu, może nawet większość. Niektórzy są bardziej świadomi konieczności uprawiania tej swoistej „partyzantki” na przekór systemowi, inni z kolei sami czują się zagubieni i bezradni.
Znam również szkoły, w których dyrektorzy uczynili z rad pedagogicznych instrument rzeczywistej wymiany informacji i myśli. Poznałem dyrektorów, którzy nie zapomnieli, że w tej całej sprawie chodzi o uczniów i potrafią wymienić każdego z nich z imienia i nazwiska.
Efekt pracy tych ludzi to dzieci, które uratowano, choćby w części, od smutnego losu, jakim jest papierowy sukces. Dzieci, które uratowano od zepchnięcia na margines. Wreszcie dzieci, które po prostu lubią chodzić do szkoły, a to jest może najważniejsze.
Wszystkim tym nauczycielom i dyrektorom - „partyzantom” papierowego systemu oświaty - należy się szacunek i uznanie. Są wzorem do naśladowania dla nas wszystkich.
Jeśli nie można zmienić systemu, to można zmienić myślenie o nim, wyjść poza schemat. Papierowy charakter edukacji ma swoje zalety. Podstawową jest fakt, że papier przyjmie wszystko. Innymi słowy można działać na przekór wszędobylskiemu marazmowi taktowanemu podstawą programową, zachowując jednakże papiery w należytym porządku. Papiery są potrzebne przede wszystkim urzędnikom, a ministra interesują wyłącznie statystyki. Urzędnika nie obchodzi, w jaki sposób uczy się konkretny Głupi Jasio, ponieważ w zestawieniach zbiorczych nie ma rubryki poświęconej temu zagadnieniu. W zestawieniach są tylko oceny i w zestawieniach są „uczniowie”, czyli nikt.
To właśnie politycy i urzędnicy organizują system oświaty. Czyim sojusznikiem ma więc być nauczyciel? Papierowego systemu, czy ucznia i jego rodziców? Ważniejsze są wytyczne, czy sukces szkolny Głupiego Jasia z czwartej klasy? Ważniejsza statystyka, czy indywidualność?
Na zakończenie oddajmy głos Jackowi Kaczmarskiemu, który śpiewał tak:
„Głupi Jasiu, Głupi Jasiu,Rozumiałeś mowę ptasią,Ale więcej już rozumiesz dziś:W baśniach śpią prawdziwe dzieje;Woda Życia nie istnieje,Ale zawsze warto po nią iść.”
Adam Ławicki, pedagog (bez kwalifikacji pedagogicznych w rozumieniu przepisów rozporządzenia ministra edukacji narodowej z dn. 12 marca 2009 r.)